środa, 21 marca 2012

#17 Mirror, mirror


"Królewna śnieżka" Tarsem'a Singh'a to taki film klasy B zrobiony za kasę filmu wysokobudżetowego. Nosi wszelkie braki B-movie, a więc kiepski scenariusz, przesadę, bezradność i tandetność. Mam wrażenie, że reżyser powybierał postaci comic relief najniższego sortu z kilku słabych filmów i zapakował do tego jednego. Ja wiem, że to ma być komedia dla dzieci, ale mimo wszystko nie róbmy z tych młodych ludzi kretynów (zaraz, zaraz - a to nie była przypadkiem w oryginale baśń? Eh. Whatever). Bohaterowie są okropnie papierowi, nudni i nie obchodziło mnie co się z nimi stanie. Krasnoludy usiłują bronić resztek godności tego obrazka, ale ich zachowanie jest raczej typowe dla sztampowego kina familijnego nadawanego w niedzielne popołudnie na Polsacie. Całość razi slapstickiem. Tylko, że slapstick święcił triumfy jakieś sto lat temu i żeby dziś się nim posługiwać celnie, trzeba mieć naprawdę poukładane pod kopułą.

Niby są przebłyski. Jakieś nędzne próby puszczania oka do widza, ale mało, mało, mało. Przeważa głównie zażenowanie. Jest kilka scen obrzydliwych (maseczka królowej w gabinecie odnowy biologicznej), więcej jest tych wybitnie głupich (książe pod wpływem złego czaru zaczyna się łasić niczym pies, haha). Nosz litości. Tego jest naprawdę więcej, ale nie chcę opisywać każdej sceny z osobna. Problem polega na tym, że reżyser chciał zrobić inteligentną komedię (ba, każdy by chciał!) z masą nawiązań i mrugnięć okiem, ale zupełnie nie wyszło. Humor jest płaski i nachalny.

I najważniejsze - to nie jest Królewna śnieżka, którą czytała nam mama na dobranoc. Tamtej bajki nie da się przełożyć na półtora godzinny film, więc trzeba było te luki czymś wypełnić. Szkoda, że idiotyzmami. A więc drobna bezbronna Snow white staje na czele bandy krasnali. Oni szkolą ją w sztukach walki, uczą wykorzystywać zaskoczenie by pokonać przeciwnika, ona zaś wnosi do ich gromadki trochę ogłady. Tak więc rabują bogatych, wspierają biednych. Jest i złe monstrum, i pojedynki na szpady, i dużo dużo wszystkiego. Tylko wybuchu nuklearnego brakuje. Choć przepraszam - wybuch oczywiście jest. W scenie finałowej. Ale to chyba spoiler.

Kobieta nie jest już biedna i bezbronna, i to (SPOILER ALERT) nie rycerz ratuje księżniczkę i zwalcza złe czary pocałunkami, ale wręcz odwrotnie. Łee, no to faktycznie jest świeży, przewrotny i genialny pomysł. Podobne zwroty akcji wymyślam podczas porannej toalety, moi państwo. Aha, i Julia Roberts (zła królowa) jest - jak w niemal każdym swoim filmie - wyniosłą, pretensjonalną babą. "E, dostałam kasę, spoko, coś tam zagram. Albo nie, co ja się będę męczyć w takim gniocie?. Jestem ponad to. A poza tym, jeśli znów będę sobą, to i tak nikt nie zauważy, c'nie?". I jeszcze Sean Bean - co on, u diabła, tu robi? Ja rozumiem, że zabijają go w każdym filmie czy serialu w którym gra, i że może nie dostaje pełnych stawek, ale serio? Sean, why?

3/10

PS: Tymczasem na filmwebie kolejna recenzja sponsorowana:) Tak jak filmweb lubię, to są momenty, że wstyd mi za tych gości. Zwłaszcza, że taki Michał Walkiewicz to jest całkiem ogarnięty koleś. Widziałem niedawno jak rozsądnie wypowiadał się o paru rzeczach. Ale wracając do tematu: wcześniej tak dojmujące uczucie, że myśmy kuźwa byli na dwóch różnych filmach, miałem przy okazji recenzji "X-man: First Class". I jeszcze to godło "filmweb poleca". Nosz, kaman!

PS2: Aaaa, czekajcie. Moment. Wdech, wydech. Dopiero teraz zauważyłem. Tę kpinę o prequelu X-men popełnił Marcin Pietrzyk. A ja już chciałem wszystko zrzucić na Walkiewicza. Czyli może oni tam przekazują sobie te recki sponsorowane niczym zgniłe jajo, i dzisiaj padło na Michała, a za jakiś czas padnie na kogoś innego. "Ahaha, skisłeś!" - przypomina się przedszkolna igraszka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz