Jestem bardzo zły, że talent shows w Polsce cieszą się tak olbrzymią popularnością. Utarło się, że mają one za zadanie odkrywać wybitnych artystów. W wyniku ich działalności powstawać ma nowa genialna muzyka. Rezultat jest jednak taki, że ludzie występujący w takich programach śpiewają piosenki czyjegoś autorstwa. Całe przedsięwzięcie zatem sprowadzane jest do roli bardzo napompowanego konkursu karaoke. A przecież w naszym kraju nie brakuje utalentowanych wokalistów, którzy potrafią doskonale naśladować gwiazdy pop. Nasz kraj cierpi na brak piosenek. Na brak melodii. Namnożone do niemożliwości talent shows są w związku z tym poważnym krokiem wstecz, bo nie promują twórczości a odtwórczość. Tam gdzie brak pierwszorzędności, rolę jej wypełnia drugorzędność, stawiająca sobie ułatwione zadania i rozwiązująca je ułatwionymi sposobami. Talent shows robią naszej scenie muzycznej poważną krzywdę.
Zaproszenie wykonawców do śpiewania czyichś piosenek jest oczywiście zabiegiem koniecznym w polskiej rozrywce telewizyjnej. Program wyszukujący oryginalne talenty muzyczne nie miałby oglądalności, gdyż widzowie postępują tak jak inż. Mamoń, który lubił tylko te piosenki, które już znał. I Mam talent, X factor, Bitwa na głosy, Voice of Poland czy Must be the music, w takim podejściu masowego Polaka ugruntowują. Mnie osobiście najbardziej dziwi, że ów programy są popularne wśród tych narzekających, że polska scena muzyczna nie wydała na świat niczego odkrywczego. Są popularne też wśród tych walczących o rozwój polskiej muzyki. Może wierzą, że X factor jest w stanie tej muzyce jednak pomóc? Pojawia się więc pytanie, czy przemyślanym kierunkiem jest kreowanie na gwiazdę kogoś, kto nie ma nic do powiedzenia artystycznie? Kogoś, kto jeszcze nie udowodnił, że stać go na bycie twórczym i nic nie zapowiada, by taki dowód dostarczył. Moim zdaniem to podpisywanie czeku bez pokrycia. To bardzo duży kredyt zaufania, dany bez najmniejszego sensu i bez żadnych podstaw.
Powtórzę, w tym kraju są setki doskonale śpiewających ludzi. Ale nie chodzi o to JAK oni śpiewają, ale CO oni śpiewają. Potwierdza to historia polskich wersji talent shows. Mechanizm wygląda tak: po kolejnej edycji programu jest wielki bum na danego laureata. Ale zainteresowanie trwa tylko chwilę. I potem taki wokalista jest zapominany. Przyczyną jest oczywiście brak osobowości artystycznej, ale może to wynikać też z faktu, że w talent shows nie chodzi wcale o produkcję artystów, a samą obserwację jak Jury potraktuje wykonawców. Więc kiedy Gienek Loska wygrał X factor, to na jego bluesowym koncercie publiczność się nudziła. Miało się wrażenie, że czekają aż Wojewódzki z Chylińską nagle wyskoczą jak króliki z kapelusza i będą go po każdej piosence oceniać.
Kiedy na rynku pojawiła się rodzima wersja Must be the music, pomyślałem sobie: super! Przecież zasady anglojęzycznej wersji są takie, że prezentujesz tylko autorskie piosenki. Włączam więc premierowy odcinek, a tam co? Znów karaoke! Programy tego typu to precyzyjnie zaprojektowane produkty, więc w każdym kraju należy je dopasować do realiów. Okazało się po raz kolejny, że to co w UK świetnie zdało egzamin, w Polsce nie może mieć prawa bytu. W kraju nad Wisłą nie zaproponujesz widzom talent show opartego tylko na piosenkach autorskich, bo inż. Mamoń byłby niezadowolony, a wraz z nim my, Polacy!
Oczywiście mam świadomość, że zdarzają się w Must be the music artyści prezentujący swoje piosenki, ale są to niezadowalające ilości. Publiczność jednak czasami wydaje się doceniać pójście po większej linii oporu. Finaliści trzech pierwszych edycji wykonywali piosenki (wprawdzie przeciętne, ale) autorskie, co stawia ten talent show w moim odczuciu wyżej niż pozostałe. Właśnie za te nieporadne próby promowania czegoś własnego, nawet jeśli nadal przypomina to czyjąś twórczość (ale to zupełnie inna historia). Niemniej laureat ostatniej edycji w finale wykonał piosenkę Dżemu. Czyżby więc źródełko twórczości autorskiej dla Must be the music się wyczerpało?
Polsatowskie show to jednak tylko mniejsze zło. Pozostałe programy tego typu to już kompletny cios dla muzycznej sceny w Polsce. Szczególnie drażni pretensjonalność ich obrońców, którzy odpierają zarzuty prymitywizmu powołując się na ich rozrywkowość i artyzm. Dla mnie wartość artystyczna X-factor jest mniej więcej taka, jak meczu piłki nożnej oglądanego po 100 latach. Jest jak konkurs piękności, który dostarcza rozrywki tylko przed ogłoszeniem wyników.
Mylne jest założenie producentów, że artystę można sztucznie wyprodukować za pomocą talent shows. Prawdziwa sztuka to nie obiekt na taśmie produkcyjnej. Dlatego ludzie tak szybko zapominają o laureatach poszczególnych edycji. Uroda łatwa, jako przemijająca ulega z czasem trudniejszej. Repetycja tych samych wciąż wzorców i taktyk kreacyjnych skutkuje uwstecznieniem, degeneracją, stagnacją rozwojową. I to właśnie przydarza się polskiej scenie muzycznej od dziesięcioleci. Po latach będzie można dostrzec, że talent shows rodzimy artyzm doprowadziły donikąd. Nie stały się katalizatorem zmian ani rozwoju. Nie stały się rock'n'rollowym przekrętem wciskającym sztukę wysoką do świadomości mas. Bo ani nie przyjmowały dopływów z otwartego obszaru kultury, ani same się ich dopływem nie stawały, bo nie tworzyły wzorców ani prądów.
Dlatego zbojkotujcie kolejny płytki, prymitywny i uwsteczniający (nie tylko dla muzyki, ale przede wszystkim dla Was samych) talent show i wyjdźcie wieczorem w miasto poszukać autentycznych artystów. Może gdzieś w Waszej okolicy gra Julia Marcell albo Tides from Nebula?