niedziela, 26 maja 2013

#34 Man of steel



W tym filmie walczą. I walczą. I walczą. Walczą dla samego faktu walki. Walczą z tego samego powodu, dla którego pies liże obrożę, którą nosi na szyi. Dlatego, że mogą. Bo komputery są coraz wydajniejsze i pozwalają na cuda, więc można te walki pokazać bez uczucia zażenowania (tak jak dziś patrzy się na film Superman IV). A jeśli już można, to trzeba pokazać tych walk dużo i bez granic, skrępowania, czy logiki. Bo zawsze zachodziliśmy w głowę jak wyglądałby film o Supermanie, gdyby efekty specjalne posunęłyby się znacznie do przodu. Dziś mamy już tę posuniętą technikę. No to walczą. A fan-boye i nerdy się radują. Ale czego się można było spodziewać po filmie o facecie w majtkach założonych na spodnie? Otóż, biorąc pod uwagę fakt, że w przedsięwzięciu wziął udział Christopher Nolan - można było się spodziewać naprawdę wiele. Jeśli udało mu się porządnie zrealizować jeden absurdalny koncept - Batman, to dlaczego nie koncept - Superman? Poza tym trailer był naprawdę znakomity i angażujący, pełen fantastycznych ujęć.

Niestety, kiedy zobaczyłem film, okazało się, że jest duży problem z tą historią. Otóż Ziemianie wcale tego Człowieka ze stali tak bardzo nie potrzebowali. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nie potrzebowali go wcale. Od ostatniej dużej wojny minęło pół wieku, więc najwyraźniej mieszkańcy Ziemi radzili sobie całkiem dobrze. Aż pojawił się Superman, paradoksalnie sprowadzając na nich zagładę. Dlatego, że prawdziwe kłopoty podążyły za naszym bohaterem, obracając w perzynę wszystko na co napotkały. Zabijając setki tysięcy istnień. Wygląda więc na to, że Kal - El przysłużyłby się światu dalece bardziej, gdyby nigdy nie pojawił się pośród nas!

Winnym całego zamieszania jest ojciec Człowieka ze stali, który przez cały film (jako jeszcze żywe indywiduum, a potem jako wirtualna projekcja) powtarza potomkowi, jak to jest on stworzony do rzeczy wielkich, oraz do tego, by poprowadził ludzkość do triumfu. Inna sprawa, że ludzkość tej pomocy nigdy nie potrzebowała. Jeszcze inna rzecz, że Superman w Man of steel nie ratuje nikogo [sic!], z wyjątkiem swojej ukochanej Lois Lane. To zdecydowanie bohater na jakiego ludzkość nie zasługiwała i jakiego tym bardziej nie potrzebowała.

To co przykuwa oko, to część ujęć, które zrealizowane zostały po mistrzowsku. Ujęć uszytych pod trailer, niekoniecznie płynnie wpasowujących się w całość. Wzornictwo stroju Kal-Ela także prezentuje wysoki poziom. Natomiast pomysły designerskie planety Krypton zaczerpnięte są bezczelnie z "Matrixa" i "Prometeusza" (np. ludzie rodzący się w inkubatorach na polach uprawnych czy maszyny wwiercające się w powierzchnię planety).

Z tym całym harcerzykiem jest problem. Filmy z Christopherem Reevesem są infantylne i podobają się chyba tylko tym, którzy w tamtych czasach byli dziećmi (ale na niebiosa - powtórzę się: obejrzyjcie dziś na poważnie Superman IV), a Powrót Supermena z 2006 roku to jeden z najnudniejszych filmów dekady. Może po prostu chodzi o to, że o ile historia o Batmanie jest w stanie się sprawdzić na dużym ekranie, bo to w końcu człowiek z krwi i kości miewający ludzkie słabości i mroczną przeszłość, to jednak opowieść o Supermanie jest czymś absurdalnym. Ten facet lata, cofa czas, strzela laserem z oczu, przenosi góry, może być jednocześnie po dwóch stronach globu. Trudno się utożsamiać z taką postacią. Nawet ostatnia scena Man of steel, w której Kal - El brutalnie niszczy satelitę śledzącą jego poczynania, po czym daje do zrozumienia armii USA, że nikt nie będzie go kontrolował - zawiera w sobie coś przerażającego. Przypomina, że Superman nie odpowiada przed nikim i może robić cokolwiek mu się podoba. A w związku z tym jest najbardziej niebezpieczną istotą na Ziemi.