The Shield w reżyserii Shawna Ryana odwzorowuje rzeczywistość z piekielną dokładnością. Tu nie ma taryfy ulgowej. Epizody kipią testosteronem, brutalnością i akcją, ale nie ma naciągania praw fizyki czy zdrowego rozsądku. Wystrzeliwanych kul jest dokładnie tyle, ile mieszczą magazynki. Siniaki i rozcięcia po uderzeniach są zawsze na miejscu. Prostytutki są brzydkie, bandyci są brutalni, a gliniarze nie pozostają im dłużni. Nawet klozet na posterunku zapycha z taką samą częstotliwością jak w prawdziwym życiu. Czyli często. Językowo też nie ma "ą, ę" - jak to często bywa w telewizji, gdzie rynsztok posługuje się niemal poezją. Postaci mówią językiem ulicy. I to tej najplugawszej. Nie ma więc kolorowania i wybierania łatwych rozwiązań. Nie ma też kpin z inteligencji widza.
W The Shield śledzimy losy specjalistycznej Grupy Uderzeniowej wyznaczonej do walki z gangami w fikcyjnym dystrykcie Farmington. Dowodzony przez Vica Mackeya (Michael Chiklis) oddział się nie cacka. Goście rozwalają wszystko co stanie im na drodze, używają metod szeroko uznawanych za nieetyczne a także kradną w imię szorstkiej, dziwnie pojętej sprawiedliwości. W pierwszej scenie serialu widzimy jak Mackey posyła kulkę w głowę jednego ze swoich ludzi. Szybko okazuje się, że Terry Crowley został podstawiony przez zwierzchników, by zdemaskować brudną działalność Vica i reszty. A zdrady się nie wybacza.
Grupa Uderzeniowa ma swoje podwaliny w The Crash (Community Resources Against Street Hoodlums), czyli zespole do walki ze zorganizowaną działalnością gangów, będącym częścią LAPD Rampart Division, patrolującym Rampart Boulevard w Los Angeles. W późnych latach 90tych ponad 70 policjantów z grupy Crash było zamieszanych w tzw “Rampart Scandal”. Członków Crash oskarżono m.in. o korupcję, kradzieże skonfiskowanych narkotyków, rozboje, a nawet morderstwo*.
Polski tytuł The Shield to "Świat gliniarzy", i o ile na ogół rodzime wersje tytułów są kompletnie nietrafione, to tym razem jest całkiem celnie. Bo śledzimy nie tylko przygody Mackyego i spółki. Shawn Ryan ukazuje bowiem pracę policji na kilku szczeblach, począwszy od krawężników, przez detektywów, na pracy grupy uderzeniowej kończąc. Każda z tych formacji ma tu swoich przedstawicieli. W związku jednak z wagą emocjonalną, mam wrażenie, że widz z największą uwagą śledzi poczynania tej ostatniej. "Strike Team" to Vic Mackey, Ronnie Gardocki, Shane Vendrell oraz Curtis Lemansky. Mieszanka wybuchowa zdolna wyważyć każde drzwi i przyskrzynić nawet najtwardszego bandziora, czy cały gang heroinowy. Postaci stanowiące trzon grupy uderzeniowej to całkiem różne charaktery.
"Mackey to bardzo ciekawa postać": komentuje Chiklis. "Z jednej strony porządny facet, wykonujący świetną robotę, mający jeden z najwyższych współczynników aresztowań, i za to można go podziwiać. Z drugiej strony facet zabija innego gliniarza i kradnie mafijne pieniądze pochodzące z narkotyków. Działa wg własnego kodeksu postępowania. Jest manipulantem. Ale głęboko w sercu - jest moralny na tyle na ile pozwala mu sytuacja. Jest głową rodziny, o którą się troszczy, kocha swoje dzieci, zrobiłby dla nich wszystko. Vic ma dwie strony osobowości stojące w ciągłym konflikcie"*.
Shane (Walton Goggins) to kozak-kowboj, który zabiłby się skacząc z poziomu swego EGO na poziom swego IQ. Jest prawą ręką Vica, pozostając zawsze w jego cieniu, z czym to samo EGO nie pozwala mu się pogodzić. Lemansky (Kenny Johnson) jest najbardziej wrażliwy i prawy z całej czwórki. Mimo, że wykonuje swoje obowiązki bez mrugnięcia okiem i jest bardzo lojalny, ma też najwyraźniej zarysowane sumienie.Najcichszy jest Gardocki (David Rees Snell). Najmniej charakterystyczny, przez większość serii snuje się w tle drużyny niczym cień.
Produkcja błyszczy występami gościnnymi. Glenn Close w czwartym sezonie daje prawdziwy popis. Forest Whitaker natomiast, kradnie dla siebie cały sezon piąty i kawałek szóstego. Prócz tych bardziej czytelnych (bez wątpliwości) super gwiazd, mamy całą plejadę badass-ów kina klasy B lat 80tych. Jest tu m.in. Mark Rolston, czyli szeregowy Drake z Aliens, jest Carl Weathers grający w Predatorze oraz serii o Rockym. Smaczków tego typu jest więcej, należy się tylko mocniej przyjrzeć.
Wypada pochylić się dłużej nad występem Glenn Close, która gra nową kapitan "Stodoły" - Monikę Rawling. Jest wspaniała i tak jak wszystko w serialu - prawdziwa. Jest mocną osobowością. Portretuje perfekcyjną szefową - z jaką chciało by się pracować. Surową, ale sprawiedliwą i konkretną."Kiedy widzi się Michaela i mnie razem, czyli intelekt i finezję mojej postaci oraz jego spryt i siłę,"* mówi Close podczas wywiadu pomiędzy kręceniem scen - "Myślisz sobie, że to naprawdę idealna kombinacja". "Rawling dodaje ognia tej serii" - komentuje zdobywca Emmy - Chiklis. "Co jest lepsze od posiadania w serialu jednej mocnej i dominującej postaci? Posiadanie dwóch!" *.
Drugi błysk występów gościnnych, to występ Foresta Whitakera, wcielającego się w postać detektywa Kavanaugha, którego celem jest usunięcie Mackyego oraz jego ludzi z ulicy, udowodnienie im przewin i w rezultacie umieszczenie ich za kratkami. Pragnie tego tak bardzo, że staje się to dla niego czymś więcej niż obowiązkiem - sprawą osobistą. A w dalszej części zdarzeń - obsesją. "Najdziwniejsze jest to, że widzowie odebrali postać Kavanaugha jako "tego złego". To chyba przez to, że ludzie są tak bardzo zakochani w postaci Vica, że zupełnie nie podobało im się, że moja postać próbuje go zapuszkować. A przecież to on jest tym złym, brudnym gliną" - śmieje się Whitaker - "to sytuacja w stylu: człowieku, lubię twoją postać, ale zostaw gościa w spokoju, ok? Odczepisz się?"*.
W Polsce "Świat Gliniarzy" nie wiedzieć czemu (albo wiedzieć czemu) się nie przyjął. To ogólnie (nie tylko u nas) jeden z najbardziej niedocenionych seriali. A przecież to tak dalece doskonała produkcja. Zakończenie każdego kolejnego sezonu zawiera emocjonalną bombę. Ale to co twórcy przygotowali w konkluzji całego serialu, to prawdopodobnie najlepsze zakończenie w historii telewizji. Najpowszechniejszą chorobą produkcji telewizyjnych jest rozciąganie fabuły do granic możliwości. Naciąganie wątków. Rozwiązania z kapelusza. Pozostawianie widza bez odpowiedzi. Na ogół twórcy zapędzają się w kozi róg tak bardzo, że nawet najbardziej spektakularna legenda rozmienia się na drobne (patrz LOST, Prison Break czy choćby Dexter). W The Shield wszystkie wątki są podomykane. Rzecz nie traci pędu nawet na moment i przez wszystkie siedem sezonów trzyma bardzo wyrównany poziom.
Jeżeli The Shield nie zasługuje na 10/10, to zwyczajnie nic nie zasługuje na taką notę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz