Danny Cavanagh i ja, 03 października 2010 roku, Proxima, Wa-wa (fot: Mikołaj Kuchowicz)
Czułem, że umieram. Czułem wielki ból. Bardzo przerażające doświadczenie. Zacząłem się zsuwać. W pewien sposób, czując, że odchodzę, próbowałem trzymać się życia... Dam radę, dam radę... I dotarłem do miejsca, w którym po prostu nie mogłem...
I wszystko zaczęło stawać się bardzo ciche. Pamiętam jak, z każdą uncją siły, która mi pozostała, chciałem pożegnać moją żonę, to było dla mnie ważne... I udało się. Pamiętam tylko jak odwróciłem głowę, spojrzałem na nią i powiedziałem... Umieram, żegnaj Joan... I stało się...
Wtedy to doświadczyłem zjawiska, które nazywamy doświadczeniem pogranicza śmierci, dla mnie to nie było pogranicze śmierci, to była śmierć. To było całkowite zanurzenie w świetle, w jasności, cieple, spokoju, bezpieczeństwie...
Nie miałem żadnych doświadczeń pozacielesnych, nie widziałem mojego ciała ani nikogo obok mnie, po prostu od razu wszedłem w to piękne, jaśniejące światło. Trudno to opisać, faktem jest, że to w ogóle niemożliwe do opisania. Nie da się tego wyrazić, to coś co staje się tobą i ty stajesz się tym... Mógłbym powiedzieć, że byłem spokojem, byłem miłością, byłem jasnością. To było częścią mnie... (Internal Landscapes).
Tak kończy się Weather Systems. Nowy album Anathemy. Dla mnie ta płyta nie jest o śmierci. Nie jest też o życiu. A jeśli nawet, to nie bezpośrednio. To album o punkcie pomiędzy, który musimy przebyć. O tej konkretnej chwili, gdy odchodzi z nas życie. O tym co czujemy, czego żałujemy i czego pragniemy, gdy już wiadomo, że to koniec. Wyjątkowy wydźwięk ma taka interpretacja albumu Liverpoolczyków w kontekście zbliżającego się znów końca świata. I never seen a light that's so bright. Nigdy nie widziałem tak jasnego światła (Untouchable Part 2).
Nie wiem kim jest człowiek opowiadający o swoim doświadczeniu przejścia na drugą stronę. Ale to wspaniałe, że wrócił. I że nam o tym opowiedział. Pewien fragment jego relacji mnie zaskoczył. Zawsze sądziłem, że w czasie umierania czuje się dotkliwe zimno. Organizm się wyziębia, serce zwalnia, krew zatrzymuje bieg w żyłach. To zimno mnie w śmierci przeraża najbardziej. Zimno i strach. It's getting colder, Let it get colder until I can't feel anything at all. Robi się coraz zimniej. Niech się wyziębia, aż nie będę mógł niczego poczuć (The Storm Before The Calm). Więc kiedy usłyszałem na początku "Internal Landscapes", że ten mężczyzna umierając czuł ciepło, spokój i bezpieczeństwo... Uśmiechnąłem się do siebie. Nie próbuję powiedzieć, że wierzę, iż 21 grudnia 2012 roku nastąpi rzeczony koniec świata. I że muzycy Anathemy również w to wierzą, dlatego nieprzypadkowo w takiej atmosferze przeprowadzają nas dźwiękami przez ten album. Bo koniec życia na ziemi miał już nastąpić setki razy i nikt już się tym nie przejmuje. Próbuję powiedzieć, że koniec świata następuje każdego dnia. Koniec czyjegoś świata. Bo na każdego z nas kiedyś przecież przyjdzie czas.
Bracia Cavanagh zawsze mieli smykałkę do ilustrowania muzyką zjawisk trudnych do uchwycenia słowem. Bo tylko muzyką można zapisać i wyrazić EMOCJE. Nagrać je na jednej stronie kuli ziemskiej, wysłać Internetem i dać do posłuchania komuś, kto znajduje się na drugiej stronie globu. Słowa mają zbyt małą moc, by móc opisać uczucia. Muzyka to jedyna znana mi wykładnia, jedyne tak precyzyjne narzędzie do zapisywania czegoś tak nieuchwytnego jak stan emocjonalny.
Weather Systems to także płyta o pogodzeniu się, o rozliczeniu się z życiem, o podsumowaniu. O potrzebie powiedzenia "kocham cię". O potrzebie usłyszenia "kocham cię". Say you will love me until I leave the world. Powiedz, że będziesz mnie kochać aż przyjdzie mi opuścić ten świat. (Sunlight). W tym konkretnym momencie zostawiamy na ziemi wszystkich których kochaliśmy, wszystko co posiadaliśmy, wszystko czym byliśmy. Zostawiamy za sobą wszystkie miejsca, wszystkie chwile w pamięci, każdy śmiech, każdy płacz. Każdą złość i każdą dobroć. Każdą naszą ludzką cząstkę. Każdy z nas będzie musiał przez to przejść. Prędzej czy później. To niewymownie smutne, bo jesteśmy tak bardzo przywiązani do życia. I had to let you go. To the setting sun. And find a way back home. Musiałem pozwolić Ci odejść. W stronę zachodzącego słońca. Byś odnalazła drogę do domu (Untouchable Part 1).
Weather Systems to również wołanie o to by doceniać życie. Jakkolwiek parszywe by ono nie było. Bo to przecież jedyny nasz dar i jedyna nasza
szansa. For this world is wonderful, so beautiful. If only you could open up your mind and see. Ten świat jest niesamowity, jest piękny. Gdybyś tylko mogła się otworzyć i zobaczyć. (Lightning song). Fight for what you believe in. Dare to live your dream In this life don't be afraid of yourself. Walcz o to, w co wierzysz. Ośmiel się żyć marzeniem. Nie bój się siebie (The Gathering Of The Clouds). Weather Systems to w końcu płyta o pamięci: Inside is the key to a memory. Wewnątrz jest klucz do pamięci (The Beginning And The End) i miłości w kontekście śmierci: My life is fading now. But your hand reaches down (...) and pull me out and... Save me. Moje życie gaśnie. Ale twoja dłoń sięga w dół (...) by mnie wyciągnąć... Uratować mnie (The Lost Child).
Widziałem koncert Anathemy w Eskulapie w Poznaniu 22 kwietnia 2012 roku. Sala była wypełniona po brzegi. Zarówno ten, jak i krakowski koncert - zostały wyprzedane na pniu. Rozpoczęli tak jak na nowej płycie. I zakończyli również tak jak kończy się ostatnie wydawnictwo. Wspomnianą klamrą koncertową oraz tym co zagrali pomiędzy udowodnili po raz kolejny, że muzyka może być czymś więcej niż sączącym się podkładem do życia. Że uczestnicząc w takim wydarzeniu możesz przeżyć coś niezwykłego. Miałem wrażenie, że tamtego niedzielnego wieczora odczuwali wszyscy. Tym razem nawet zabrakło przysłowiowego statystycznego idioty, wioskowego głupka, który na każdym koncercie zdarzyć się po prostu musi, przeszkadzając w odbiorze koncertu. Nie tym razem!
Nawet mankamenty w nagłośnieniu nie przeszkodziły nikomu w przeżywaniu wydarzenia każdą komórką organizmu. Dlaczego piszę o mankamentach nagłośnienia? Cóż. Możliwe, że wielu zgromadzonych w Eskulapie widzów nie podzieli mojego zdania (bo byli zbyt pochłonięci), ale ten koncert nie był nagłośniony dobrze. Znośnie zabrzmiały te fragmenty i te piosenki, gdzie jest najwięcej przestrzeni. Gdy tylko wchodził przester, słychać było hybrydę piły tarczowej i kosiarki, przez które pozostałe instrumenty nie dały rady się przebić. Za słabo słychać było bas, proporcje innych instrumentów również pozostawały wiele do życzenia. Momentami nie było słychać chórków. Solówkę Dannego we Flying usłyszałem tylko dlatego, że moja podświadomość mi podpowiedziała, że ta solówka tam jest. Dla kogoś, kto nie zna każdej piosenki jaka tamtego wieczora została zagrana, to co śpiewali Vincent, Danny i Lee Douglas było chwilami całkiem niezrozumiałe. Zanim ktoś mi zarzuci, że się czepiam - zastanówcie się. Czy przypadkiem nie jest tak, że Wasz mózg podpowiedział Wam co znajduje się w danym momencie i poskładał Wam to wszystko tak, że zabrzmiało dobrze? Zastanówcie się, czy podczas otwierającego zespołu Amplifier usłyszeliście którykolwiek kawałek selektywnie? Czy dotarł do Was choć jeden moment wokalu frontmana, który przebił się przez ścianę dźwięku?
Ale w porządku, może faktycznie się czepiam. Po prostu jestem wyczulony na te sprawy. Na dalszą metę to wszystko i tak nie ma znaczenia. Bo byłem tam i niedopracowane nagłośnienie, gorąco, tłok, czy obciążenie fizyczne nie przeszkodziły mi w tym by doznać. Bo kiedy zamknąłem oczy, tam było światło, wszystko było zbudowane ze światła. A oni grali: Untouchable Part 1, Untouchable Part 2, Lightning Song, Thin Air, Dreaming Light, Everything, Deep, Emotional Winter, Wings Of God, A Simple Mistake, Storm Before The Calm, The Beginning And The End, Universal, Panic, The Lost Child, Internal Landscapes, Closer (bis), A Natural Disaster (bis), Flying (bis) oraz Fragile Dreams (bis).
To jest takie piękne. To była wieczność. Tak, jakby... Jakbym zawsze
tam był i zawsze już tam będę... Że moje ziemskie istnienie było bardzo
krótkie, chwilowe...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz